niedziela, 28 listopada 2010

Jaka godzina, jaki dzień, jaki miesiąc, jaki rok?





Suwałki, Kościuszki 60. Zapada zmrok w ostatni listopadowy, piątkowy wieczór, niektórzy w samym sercu suwalskiej Starówki próbują odszukać kamienicę. Wśród przeróżnych napisów nad tajemną bramą dziś tylko jeden jest ważny "Studio Kontakt". Tam należy wejść. 
Wchodzą nieliczni. Nieważna profesja, ani wiek. Do ciepła kaflowego pieca i zapalonych świec każdy dorzuca swój uśmiech i imię. Zaparza zieloną herbatę, zakłada wełniane skarpety, z kawałkiem szarlotki poszukuje inspiracji. Na podłodze poukładane są różne przedmioty, drewniane, gliniane, szklane, zwyczajne, ale wszystkie połączone jednym wątkiem - decoupage'owym. Ozdobione są ręcznie starą chińską metodą, która najbardziej znana jest we Francji. Każdy motyw wycięty z serwetki i odpowiednio wklejony nadaje stylu i charakteru domowym rekwizytom. 
Wiesia podchodzi do pieca, dorzuca drew, otwiera popielnik. Zna się na tym, to widać. Małgosia przykucnięta wpatruje się w kolorowe słoiki. 
Jak powrócić do świątecznych upominków, takich własnoręcznie zrobionych, takich z duszą, z odrobiną nas?
Marzena już wie, co wykona mężowi i synom, iskierki w oczach to zdradzają. Mama z córką jeszcze ogrzewają plecy przy kaflowej ściance, jeszcze się naradzają. Ala roznosi smakołyki. Bogusia  włącza nastrojowe dźwięki. Pogaduchy zaczęły się same, decoupage wyłania się z tła. Alina ma wiele pytań, wiele planów i wiele pomysłów. Stary kredens tęskni za renowacją, a balkon doczeka się ciekawej aranżacji, przyda się omawiany sposób dekorowania.
Ala dba o ogień, donosi kilka sosnowych kawałków, uśmiecha się. Może to jakieś skojarzenie z dzieciństwem, a może z Mikołajem? Emilka z Dorotą i Asią siedzą na poduszkach przy piecu, dokoła twórczy bałagan. Wyrywają ciekawe motywy, układają, komponują. Kreatywność unosi się w powietrzu.  Dobre anioły czuwają. 
Farby, pędzle, nożyczki, drewniane zakładki, deseczki, słoiczki, klej, lakier...
Pachnie woskiem świec. 
Zatrzymuje się czas.
Pustoszeją ulice, przy parku migocą drzewa rozświetlone świątecznymi lampkami.
A gdyby tak co dzień było Boże Narodzenie?
Dzwoni komórka Wiesi, szukają jej, nic dziwnego, minęła kolejna godzina.
Czas wracać do "realu"... 
A zatem pierwsze suwalskie "Pogaduchy z decoupage'm w tle" już się odbyły. Ale anioły czekają.

poniedziałek, 22 listopada 2010

A gdzie jest szósta rzeka?

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami... zaczynała się tak niejedna bajka. Dziś jednak nie będę szła za siódmą rzekę, bo chcę pójść, częściowo płynąć rzeką szóstą.
Nie jest nią herbowa, opiewana  Czarna Hańcza, nie chodzi mi o znaną nawet w Brukseli Rospudę, ani tę trzecią - sejneńską Marychę, moim największym odkryciem jest "zagubiona rzeka Jaćwingów". Jeszcze nie wiem, kto ją tak nazwał? Według mnie to rzeka uparta, świadoma swego celu, dzika po trosze i swawolna niekiedy. Nie boi się wielokrotnie zmieniać swego kierunku, bo wie, że podąża do Niemna. W Polsce na ponad dwudziestokilometrowym odcinku kluczy wsród bagien i łąk, swobodnie łączy 6 jezior. A może i więcej? W swym górnym biegu płynie nieproporcjonalną szeroką, rozległą doliną. To zagłębienie przypomina czasem uroczysko, a czasem jar. Na litewskich przestrzeniach, po zabraniu wód Potopki, Wigry i Szelmentki oraz innych strumieni płynie szeroko, z rozmachem. W całej krasie można już ją dojrzeć w Kalwarii i Mariampolu. Ale to jeszcze nie wszystko! Na krótkim odcinku, od wieków chce być granicą. Szukała porozumienia między Zakonem Krzyżackim a Wielkim Księstwem Litewskim, dziś rozdziela Rosję i Litwę. Łączy swe wezbrane wody z Niemnem na terenie Obwodu Kalingradzkiego po przebyciu 298 km (ta sama liczba!!! 298 m n.p.m. - to wysokość mojej ulubionej góry - Rowelskiej, którą nazwałałam "Ósmą Górą", ale o tym kiedy indziej...).
U swego źródła... Podejmuje ważkie decyzje. Niedaleko Turtula siąpi, szemrze, pluszcze... Szykuje się spokojnie do drogi. Postanawia zostawić z boku pobliską Czarną Hańczę, no cóż, wtedy byłaby tylko niepozornym ciekiem albo niewiele znaczącym strumykiem, półkilometrowym, hańczańskim dopływem. Zabiera się w innym kierunku, na północny-wschód, tam, gdzie wyżej i trudniej, a może szybciej do Bałtyku? Co zamierza? Przdrzeć się pomiędzy wysoczyznami! Aż chce się zacytować ludowe powiedzenie: Tylko wióry płyną z prądem.
Taka jest Szeszupa, szósta rzeka, poznałam ją dokładnie od źródła po Rutkę Tartak. Z Udziejka do jeziora Pobondzie przepłynęłam kajakiem. Wrażenia? To moja Amazonka. A Ty, jeśli chcesz, odkryj ją sam - po swojemu.
I myśl przedostatnia... Zawsze z wielkim sentymentem witam Szeszupę na Litwie.
W jęz. litewskim upe, znaczy rzeka, w pierwszym członie nazwy dopatruję się liczby sześć, jeśli ktoś twierdzi, że skrywa się tam tchórz - to nie zgadzam się i nie pytaj dlaczego.  

piątek, 19 listopada 2010

Jak Pan Bóg tworzył trzy Szwajcarie?

Szwajcaria - kraj piękny i bogaty, pierwsze skojarzenia to: banki, zegarki, sery, Alpy, narty, niezależność, suwerenność, Polański...Krzyżują się tu drogi do Włoch, Francji, Niemiec, Austrii.
Szwajcaria kaszubska - środkowy region Kaszub, centralna kraina Pojezierza Kaszubskiego, położona najwyżej, z Górą Wieżycą (329 m n.p.m.), z atrakcyjnym, urozmaiconym, polodowcowym krajobrazem, z odrębnością językową, z zarysowaną tradycją i folklorem. Niedoceniana turystycznie, nieodkryta do końca, często pomijana w drodze nad morze.
Szwajcaria suwalska była wsią, ale teraz stara się zaistnieć jako dzielnica Suwałk, nazwana obecnie ulicą Szwajcaria. Leży przy krajowej "ósemce" i międzynarodowej trasie E67, mijana w drodze na wschód. Sznur tirów mknie na Litwę, Łotwę i dalej, pomiędzy nimi przepychają się osobówki, a najwięcej jest tych z rejestracją LT. Niewielu zauważa urokliwy krajobraz tego miejsca. Nieliczni znają tajemnice sprzed wieków. Trudno bowiem wsłuchać się w odłosy jaćwieśkich bębnów czy mieczy, wszystko tłumi warkot silników, a od czasu do czasu wycie syren wieść o kolejnym wypadku głosi.
A Pan Bóg planował inaczej...
Stworzył te miejsca niezwykłe z resztek, które mu zachowały się na dnie w worze urodzajów. Tymi resztkami obdarował stwarzane przez siebie trzy krainy. Dlatego w Szwajcariach góry sąsiadują z jeziorami, dolinami płyną bystre rzeki, a gęste lasy otaczają roległe pola i łąki. Stwórca nie zmarnował cudów tego świata, efekt jest znakomity.
Szwajcaria suwalska jest pigułką boskich okruchów. Rzeka Kamionka jest tu niewielkim potokiem, szuka swej drogi na mokradłach i łąkach, po cichu szemrze, aby dopiero na ziemi wigierskiej płynąć wartkim, górskim nurtem. Po dawnym jeziorze pozostały tylko niedostępne trzęsawiska. Cała szwajcarska kotlina okolona jest lasem i zagajnikami. Umie zaprezentować  swój urok w wielu misjcach. Przy wyjeździe z Suwałk w kierunku Budziska, za osiedlem Północ miej oczy szeroko otwarte. Wykorzystaj ograniczenie prędkości. Napatrzysz się i mandatu nie zapłacisz.
Miejsca inne? Zapraszam. Pieszo czy rowerem?
Cmentarzysko kurhanowe Jaćwingów, dojazd oznakowany jest od Suwałk, z centrum to ok. 4 km, od szosy na lewo 0,5 km. Kurhany to niewielkie, okrągłe wyniesienia, usypane z piachu i kamieni. Kryją ciała pochowanych mieszkańców tej ziemi wywodzących się z Bałtów Zachodnich. Ciało kładzione było głową w kierunku północnym. Przy zmarłych mężczyznach odnaleziono broń i narzędzia, a przy kobietach - ozdoby, zapinki, szpilki, naszyjniki, igły, a nawet szczypce do depilacji. Obok pochówku szkieletowego istniał też popielnicowy, czyli ciałopalny. Popielnica to naczynie gliniane, do którego wsypywano prochy zmarłego. Wodza grzebano z koniem, kurhan też ma większe rozmiary. Pogańskie to i odległe czasy, jeszcze bez pisma i krzyża. Waleczność i hart ducha, zaradność i gospodarność nie zapewniła Jaćwingom możliwości utworzenia państwa, żyli skupieni w rodach lub plemionach. Upłynęły wieki, kurhany dawno porosły trawą, ale wiatr na leśnym wzgórzu w Szwajcarii opowiada o dawnych dziejach.
To wyniesienie kurhanowe jest moim miejscem na przemyślenia, kontemplację, rozważania. Miejsce szczególne znajduje się na skarpie, nieopodal kurhanów, z widokiem na zarośnięte, jakby trochę zdziczałe bagna,  na las i Osinki. Tam była jaćwieska osada. Z niej dawni mieszkańcy widzieli wzgórze przeciwległe z cmentarzyskiem. Zachowywali kontakt duchowy i wzrokowy z umarłymi. 
To miejsce to moje memento mori.
Może poszukuję tu ducha swoich przodków? Czasem widzę siebie w długiej, lnianej tunice z wystającym giezłem, tkam, szyję, lepię garnki, piekę podpłomyki... Taki prosty i prawdziwy wydaje mi się tamten świat, dziwnie bliski, a może to tylko złudzenie?
I chociaż historia podaje, że Krzyżacy pod osłoną krzyża, po wielu walkach doprowadzili do wyniszczenia dzielnych wojów, wiem swoje. Zawsze twierdzę: "Jaćwięgi są wśród nas!".
Ale jeszcze jedno... takie małe PS.
Gdyby tak przełożyć tytuł filmu (lub książki) "Jedz, módl się, kochaj" na moje okolice, to szlak smaków suwalskich opisałam wcześniej, miejsce medytacji przedstawiłam powyżej, a tej ostatniej przestrzeni jeszcze poszukuję.

wtorek, 16 listopada 2010

Jak należałam do POW i walczyłam o niepodległość Suwałk?

11 listopada 2010 roku otrzymałam ważny dokument zaświadczający, że tego oto dnia należałam do Polskiej Organizacji Wojskowej Okręgu Suwalskiego i brałam czynny udział w działaniach wywiadowczych oraz dywersyjnych na terenie Ober-Ost, podpisany przez adiutanta komendanta Okręgu i ostemplowany okrągłą pieczęcią (z orłem w koronie) Dowództwa Obrony Kresów Ziemi Suwalskiej.
To pamiątka uczestnictwa w grze miejskiej "W drodze do niepodległości" zorganizowanej przez Grupę Rekonstrukcji Historycznych - Garnizon Suwałki. 
Oprócz wspomnianego dowodu pozostało wiele mocnych wrażeń, radość z mądrego świętowania, smak ciekawej, bo innej przygody, świadomość odkurzonego patriotyzmu, satysfakcja z powtórzonej historii i tej wiedzy, która w zakamarkach zalegała od lat, jakby trochę zapomniana, jednak w chwili podwyższonej adrenaliny, przemknęła przez szare komórki.
Ale może od początku...
Moja grupa, jako VIII. pod pseudonimem "Ziomki" stawiła się na start o 14.20 w Muzeum Marii Konopnickiej. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Wezwanie do zaprzysiężenia, widok komendanta, położenie ręki na broni, wprowadzenie do konspiracji, nałożenie biało - czerwonej opaski, wyznaczenie pierwszego zadania... W tej jednej minucie wehikułem czasu przeniosłam się do 1918 roku. 
Rozkaz padł (chyba z ust samego Aleksandra Putry) - ...na cmentarzu suwalskim zarządzona została koncentracja oddziałów. Słyszę fragment rozkazu, poprawiam opaskę gotowa do zadania, czuję, że żarty się skończyły, a serce zaczęło bić szybciej. Patrzę na swoich skupionych współtowarzyszy, wychodzimy, wiemy dokąd iść. Każdy mój Ziomek wchodzi w rolę Peowiaka, zgłasza niezbędne uwagi. Burza mózgów:
  • Idziemy pod bramę cmentarza.
  • W mieście okupacja, musimy być nierozpoznawalni.
  • Trzeba zdjąć opaskę. Na cmentarz powinniśmy wejść pojedynczo.
Na bramie zauważamy znak, który podpowiada, że koncentracja będzie blisko kaplicy. Docieramy. Meldujemy swoją gotowość do działań. Łącznicy informują nas o pokojowym porozumieniu z Niemcami, akcji zbrojnej nie będzie (na szczęście), ale w gotowości konspiracyjnej zostajemy. Należy odebrać fałszywe dokumenty od sąsiadów Szczerbińskich. Łącznik pyta, czy wiemy, gdzie to jest, może udzielić podpowiedzi, ale odejmie punkty. Wiemy. W grupie ogólna radość. Idąc na ulicę Gałaja, do miejsca związanego z Aleksandrą Szczerbińską, drugą żoną Józefa Piłsuskiego, nawet zaczęliśmy chwalić pogodę, za jej łaskawość i ciepło, i że jeszcze widno, i że nie ma patroli.
Po przeciwnej stronie ulicy zauważamy grupę "Młodych", domyśliliśmy się, że to "nasi".
U sąsiadów Szczerbińskich na bramie znak, już nawet nie pamiętam jaki, ale to kolejny sygnał, że możemy otwierać furtkę. Są kolejni łącznicy, znajomy mężczyzna w czarnym, długim, skórzanym płaszczu, odczytuje nam zadanie, nie wdajemy się w żadne prywatne rozmowy, bo skupić się trzeba na haśle, odezwie, adresie, fałszywych dokumentach. Hasło dzielimy na części, każdy zapamiętuje fragment,  mamy odbrać ciasteczka, przysyła nas ciotka Ewa, ale co z wujkiem? Śmiejemy się, bo wcale nie jesteśmy pewni, czy dobrze zapamiętaliśmy całość, jeszcze raz powtarzamy. Dobra, wiemy, wujkowi coraz częściej dolega skleroza! Bierze to na siebie Mirek!
Znowu nie bierzemy podpowiedzi, nie tracimy punktów, wiemy, że mamy odszukać łącznika w restauracji Hotelu Eurpoejskiego z Tygodnikiem Suwalskim w ręku. Wyznaczane miejsca spotkań dotyczyły miejsc i nazw z 1918 roku. Wiadomo, że wiele zmieniło się od tego czasu, ale liczyliśmy, że trafimy. Każdy z grupy wnosił swoje powtórzone i te wcześniej zdobyte wiadomości. A zatem z entuzjazmem udajemy się na róg Kościuszki i Wigierskiej. Cóż za rozczarowanie! Obeszliśmy  wszystkie zakamarki i okazało się, że to nie tu! Był hotel, ale może Warszawski? Dedukcja! Metoda nieodzowna w chwilach krytycznych! Jak nie tu - to gdzie? Powtarzamy pytanie już nie stojąc w miejscu, bo przecież to gra na czas. Idziemy suwalską starówką w kierunku starej apteki. Tu też były hotele - dedukujemy, ale żadnych znaków nie widzimy! Nagle z bramy wychodzą żandarmi. Rozdzielamy się, Bogusia po cichu wzywa samego Pana Boga na pomoc. Ale skoro tu jest patrol,  to sugestia prosta, restauracja musi być w pobliżu. Wpadając w popłoch na widok niemieckich strażników, postanawiam sprawdzić, miejsce nocegu Józefa Piłsudskiego - Dom Gubernatora, kolejne rozczarownie, pusto! Wracam. Grupa daje znaki. Czekają koło dawnej kawiarni "Jola" i śmieją się. Obok wejścia ukrywa się dawny szyld Hotelu Europejskiego. No proszę, czekali na mnie i zatrzymali się dokładnie w miejscu, którego poszukiwaliśmy, to naprawdę zrządzenie losu. Ech, moje "Ziomki"... Błogo robi mi się jakoś... Jak dobrze mieć przyjaciół... ale nie ma czasu na rozważania. Wchodzimy. W półmroku za stolikami siedzą dziwnie znajome postacie, ale dzisiaj... Basia jest damą w meloniku, a Krysia w pelisach i już "byłam w ogródku, witałam się z gąską", ale w czas przypomniałam, że nie cele towarzyskie są ważne. Akcja! Myśl o łączniku z gazetą. Grupa spisuje się dzielnie, stoi już obok Janka. Ten spokojnie czyta "Ziemię Suwalską", pochyleni, po cichu przekazujemy hasło. Cisza! Czyżby pomyłka? Nie. Jest zapytanie o wujka. Mirek mówi swoją wyuczoną kwestię. Jest przesyłka. Od tajemniczej pani odbieramy pudełko ciasteczek. Wypuszcza nas tylnym wyjściem, ostrzega przed żandarmami. Teraz do kina Edison. Proszę! Czyli nie odwieczny "Bałtyk", ani dzisiejsze "Cinema Lumiere". Wiemy, że kino z XIX wieku to róg Chłodnej i Kościuszki. Pakujemy pudełko-przesyłkę w moje lniane torby, które zawsze mam ze sobą, i które nie jedną już pełniły funkcję. Na rogu są żandarmi, a zatem idziemy oddzielnie. Umawiamy się, kto znajdzie wejście do kina, ten zdejmuje czapkę.
Udaje się! Mijamy patrol. Nie zatrzymują nas. Wchodzimy do kolejnej bramy, szukamy znaków. Jest. To poruszona zasłonka. Ktoś na nas czeka. Oddajemy ciasteczka w tajemniczym, ciasnym miejscu. Pani strojnie ubrana, wciska mi do ręki meldunek i szyfr, ostrzega i stanowczo powtarza: "do rąk komendanta".
Na dworze już zapada zmrok. Ciepło, ale nie wiem, czy to wpływ emocji czy dobrej pogody. Ukryci za kamienicą, łamiemy szyfr z małymi poprawkami, litery z "Roty" dają nam adres - Chłodna 2. Jesteśmy w pobliżu. Tropimy. Brama, podwórze, zaplecze "Starówki", przez jedno z okien zza reklamy Warki, widzimy skrawek stołu z dokumentami. A zatem to tu stacjonuje dowództwo.
Komendant odczytuje przekazany przez Olę meldunek, stoi w eleganckim mundurze. To zapewne mjr Mieczysław Mackiewicz - myślę roztargniona. My też stajemy na baczność, słuchamy, po chwili dowódca pułku dodaje "powstańcy sejneńscy otrzymają pomoc". Odmeldowujemy się. To ostatnie zadanie, wracamy do punktu wyjścia, najbardziej cieszy się Mirek, bo jest z Sejn! Wie, że miasto wróci do macierzy! Śmiejemy się, gra skończyła się, a my wcale nie chcemy wyjść z roli Peowiaków. Wiemy, że czeka nas jeszcze powitanie Naczelnika, Józefa Piłsudskiego. W drodze do Muzeum Marii Konopnickiej dzielimy się swoimi wrażeniami. Czas staje się nieistotny, wehikuł czeka...
Chwile przeżyte zamieniają się we wspomnienia.
To już historia, nasza historia, suwalska.

środa, 10 listopada 2010

Gdzie jest suwalski szlak tradycyjnych smaków?

Z Wilna przywiozłam smak kibinów, z Trok czenaków, z Rumszyszek grochu ze skwarkami, z Wiżajn sera podpuszczkowego, z Puńska blina teściowej, z Maćkowej Rudy drożdżówek, z Barcelony oliwek i pomarańczy, z Rygi czarnego balsamu...
I wcale nie były to wędrówki z cyklu "poszukiwacze smaku na szlaku", a jednak lubię poznane miejsca kojarzyć ze smakiem.
Zastanawiam się, dlaczego na Suwalszczyźnie nie ma jeszcze szlaku smaków? W ogóle nie ma wiele takich tras w Polsce. Słyszałam o szlaku oscypa, piernika, wina, zaistniał nawet ekstremalny szlak szarlotek tatrzańskich i małopolski szlak śliwkowy. Myślę, że mamy swoje smakowite dania regionalne, może udałoby się je połączyć z doznaniami duchowymi? Tak duchowymi, bo pobyt w urokliwych zakątkach ma różne oddziaływania, sądzę, że duchowe również. Jedzenie i krajobrazy, smaki i powabny pejzaż, wiejski chleb i swojski plener, miód i zielona kraina, bajka czy baśń? To nie tylko smakoszostwo.

Oto moja propozycja, moje ulubione miejsca i potrawy, a zatem zapraszam na pierwszy "suwalski szlak tradycyjnych smaków".
Ruszamy w kierunku Jeleniewa, skręcamy na Kazimierówkę, aby dojechać do Szurpił i tam skręcamy w prawo, zgodnie z napisem - Potajemnica. Szukamy tajemniczego siedliska pani Beaty (z Szurpił trzy razy w prawo). Kamienną drogą wjeżdżamy na wyniesienie. 
Stacja I - "Podpłomyki z Górą Zamkową w tle" 
Danie pierwsze lekkie i łatwe do wykonania, mąka, woda, ognisko plus wspomnienia o Jaćwingach, którzy tu żyli, gospodarowali, wojowali, ponieśli klęskę, ale słuch po nich nie zaginął. Góra Zamkowa pamięta wiele i chociaż grodzisko zostało przez archeologów odtworzone, to są nadal pytania o rok 1283, ktore pozostają bez odpowiedzi. Przy ognisku i podpłomykach nasyćmy się szurpilską panoramą.
Niedaleko Turtul, warto zobaczyć ruiny młyna, bo to tu w minionych wiekach mielono mąkę na chleb dla całej okolicy, niektórzy przejeżdżali ponad 20 km wozem drabiniastym z workami żyta i pszenicy. Tak drzewiej bywało... Może jaki chłop do Skrobka podobny swą szkapiną zboże tu woził, a Krasnoludki - naród nieduży, za workami się kryły, a potem Turtulowi, młynarzowi staremu, w niejednym pomagali.
Opuszczamy dolinę Czarnej Hańczy. Zapraszam na krótki przejazd w kierunku Bachanowa i Błaskowizny. Przejedźmy wieś Hańczę i Przełomkę kierując się do Mierkiń. Przy drodze po prawej stronie będzie szyld "Domu gościnnego", zajedź tam.
Stacja II - "Kawa z Hańczą w tle" 
Czas na poranną kawę, może być zbożowa, tradycyjna. Po zapoznaniu się z panią Małgosią, usiądź (z kawą) przed gościnnym domem, stąd jest najpiękniejszy widok na jezioro Hańcza. Nawet jeśli "Królową Głębin" znasz od strony Błaskowizny, bądź Starej Hańczy, albo z wieży widokowej na Górze Leszczynowej lub z brzegu wschodniego od głazu "granicznego", to widok stąd powala, uwierz mi. Tu nagrywane były niektóre sceny do komedii romantycznej "Dlaczego nie". Maciej Zakościelny z Anią Cieślak nocą w czasie burzy, romantyczna kąpiel itd.
Ja, jednak to wzgórze kojarzę z zasłyszaną ludową opowieścią, jak to wieśniak po utracie swej ukochanej żony wychodził wieczorem na brzeg jeziora i z utęsknieniem wołał jej imię: Hanka, Hanka, Hanka...., a echo niosło po tafli jeziora i odpowiadało: Hańcza, Hańcza, Hańcza. Piękna to opowieść o tęsknocie i miłości.
Romantyczne nastroje możemy podtrzymać w alei lipowej w Starej Hańczy. Stąd ruszamy w kierunku Dziadówka, to na Okliny i Wiżajny. Blisko kaplicy w Kłajpedzie skręcamy w prawo.
Stacja III - "Wiejski chleb z Dziadówkiem w tle" 
Czas na konkretne śniadanie u pani Krysi. Pajda chleba i świeże masło, albo smalec i ogórek kiszony, twaróg, albo miód, palce lizać. Nie dajmy zdominować się rozmowom politycznym. Nie pytajmy o posesję Palikota, ani o gości jego, bo poszukiwacz smaku znajdzie w Dziadówku inne atrakcje, zapach rozczynu chlebowego, zapach mięty... Proponuję pogawędzić o piecu chlebowym, albo o nazwie wsi. Podpowiem tylko, że pogardliwie mówiono o ubogiej kobiecie lub żebraczce - dziadówka, ale czy to ma coś wspólnego z tymi okolicami?
Po drugim śniadaniu czeka nas przejażdżka w poszukiwaniu zupy. Jakiej? Kaszubi nazwali ją "zupa dziadówka", a u nas? Udajemy się dalej przez Okliny na północny-wschód, do Wiżajn, na ulicę Wierzbołowską 35. Po drodze wysoczyzna rowelska z widokiem na wiatraki, nasz biegun zimna, potem dolny rynek Wiżajn i dalej wzdłuż jeziora.
Stacja IV - "Kwaśna zupa z jeziorem Wiżajny w tle" 
Seromaniakom jako przystawkę proponuję degustację serów przeróżnych: ziołowych, wędzonych, śmietankowych, albo "a la feta". W tym czasie pani Małgosia doprawi i okrasi kwaśną zupę, i zapewne zdradzi ciekawskim jej przepis. W moim tradycyjnym menu ta zupa jest zupełną nowością,  ale skoro Wiżajny od lat serowarstwem stoją, to praktyczne prababcie znalazły zastosowanie również tzw. produktów ubocznych. Serowatkę oddawały zwierzętom domowym, a maślankę? Właśnie ją zastosowały jako bazę do kwaśnej zupy. Przypomina smakiem żurek, ale... Zresztą sam pokosztuj. Za ogrodem widok na jezioro Wizajny. Czas na odpoczynek, a może poszukiwanie raków, bo z tego przysmaku również Wiżajny słyną. Sam król Władysław Jagiełło je po polowaniu w 1409 roku jadł, a nachwalić się nie mógł, to i praprapradziadowie od raków tę osadę nazwali, bo weżys po litewsku znaczy - raki.
Ruszamy do Smolnik, bo tam najpiękniej! Nie da się ukryć! Po ustnym ankietowaniu swoich znajomych, widok na jezioro Jaczno wygrywa, choć najczęściej odwiedzany jest punkt widokowy "U Pana Tadeusza". Niektórzy o nim mówią: "Dech zapiera".
Stacja V - "Kartacze w rosole ze Smolnikami w tle" 
Tuż przed Smolnikami, w Ługielach, skręcamy w lewo do bazy pod lasem o nazwie "Szaraczek". Po raz pierwszy, właśnie u Jasi jadłam kartacze w rosole, nazwałam je - po smolnicku. Różnią się od tradycyjnych smakiem i wielkością, a zalewa z klarownego rosołu, danie smolnickie wyłania spośród wszystkich suwalskich kartaczy. Po obfitym obiedzie, czas na spalenie kalorii. Decydujemy się na wspólny wypiek sękacza? To siła docynku, ale powolne kręcenie wałka, polewanie ciasta i obserwacja zapiekanych sęków oraz słoi to doznania niepowtarzalne! A deser? Pychota.
W takim błogostanie sam zdecyduj, dokąd pojedziesz dalej, a może tu zostaniesz?
Jeszcze tylko jedna myśl przemknęła mi... Kobiety solą tej ziemi.


poniedziałek, 8 listopada 2010

Jak świętować 11 listopada?

Przyznam.
Wiele razy było mi wstyd, nie wiedziałam, co mam robić w Świeto Niepodległości? Brakowało mi sensownych wydarzeń, które wnosiłyby coś kreatywnego. Szukałam różnych rozwiązań, aby odkurzyć, bądź podbudować swój patriotyzm. Chciało się powiedzieć, że nikt nas nie nauczył, że nie ma tradycji, że...
Ale! Kto szuka, ten znajdzie.
Kilka dni temu ukazały się informacje o grze miejskiej w Suwałkach. Rewelacja! Grupa w działaniu! Poszukiwanie! Odkrywanie! Suwalskie wydarzenia w latach 1918-1919! Poruszona została moja inspiracja, a wewnętrzny głos zawałał - wreszcie!
Dzwoni telefon.
To Trampajka, moja przyjaciólka, biegnąca z wilkami - tak jak ja. Ta sama fala! Mówi o grze. Tworzymy zespół? Tak. Nadaję grupie nazwę, zgłaszam. Jest potwierdzenie. OK! 
Teraz powtórka.
Historii, trochę zapomnianej, trochę zupełnie nieznanej, skrawek trudnych chwil i zdarzeń w grodzie nad Czarną Hańczą. Szperam, przy okazji wyciągam monografię Suwałk, opasła księga stała na półce już jakiś czas, zakurzona, chociaż jeszcze bez moli. Wypada jakaś kartka. 
Czytam.
Motto: "A kiedy nas rozdziela siedem gór i rzek są to góry i rzeki dobrze znane z mapy" W. Szymborska,
Podziękowanie
Szanowna Pani ....
Dziekujemy za wiedzę i cierpliwość, z których korzystaliśmy bez ograniczeń,
za przyjaźń, którą bardzo cenimy,
zaangażowanie...
i to wszystko, czego nie wyrażą żadne słowa...
Prosimy pamiętać o nas, ciepło nas wspominać 
Z wyrazami szacunku...
Wzruszenie.
Szukam daty. Jest, 2005 r. Myślę ciepło, pamiętam, wspominam.
To moja historia.

niedziela, 7 listopada 2010

Jak widzę to miasto?

Wstaję. Niedzielny poranek
U mnie pełna mobilizacja. Jest cel! Jest działanie! Zadanie pierwsze to dotrzeć do centrum Suwałk, z Osiedla Północ to 30-40 minut. Decyzja odważna - mimo mżawki - wybieram się pieszo, zamiast kijków do nordic walkingu, biorę parasol - laskę. Kijków nie lubię, nie chodzę wyczynowo, przeszkadzają mi w obserwacji, a może mam problem z koordynacją? A parasol duży i długi uwielbiam, bo podobny ma Maria Konopnicka - ta, która spogląda na nas z płaskorzeźby na Bibliotece Publicznej. W razie deszczu zawsze można kogoś przygarnąć, a jeśli jest pogodnie  mój parasol staje się laską, ale wykorzystuję go też często jako wskazówkę. 
Idę.
Z krajowej ósemki dochodzą odgłosy, mimo niedzieli  kolejny sznur tirów przemyka na wschód. Na schodach Biedronki siedzi kobieta, znam ją z widzenia, ma wymęczoną wódką twarz. Podaje życzliwie zgniecioną puszkę po piwie Heniowi. To mój ziomal, inteligentny facet, wiodło mu się całkiem nieźle w młodości, ale teraz jest bezdomny, zamieniamy kilka zdań. Mówi, że do pracy wstał już o czwartej, bo musi zdążyć obejść swój rewir, a po sobocie jest co zbierać, opłaca się, ale wiadomo, kto pierwszy, ten lepszy, chociaż ogólnie starają się sobie w drogę nie wchodzić, pokazuje reklamówkę z Biedronki wypachaną po brzegi puszkami. Pochylony, odchodzi, kiwnął jeszcze do kumpelki na schodach, to nie był pożegnalny gest, dzień długi, pewnie jeszcze się spotkają, żeby pomóc sobie w potrzebie.
Dalej. 
Widzę ogromny plakat zawieszony na rozpoczętej budowli w surowym stanie, informujący, że ten oto kandydat, będzie walczył o lepszą przyszłość Suwałk. Mija mnie pusty autobus, oprócz kierowcy, jedzie nim  (na plakacie) kolejny kandydat, który ma swoją wizję Suwałk. Na przystanku siedzą młodzi, nie są trzeźwi, to pozostałości po sobotniej nocy, nie wsiadają, może nie wiedzą, dokąd tak naprawdę chcą jechać? Przystanek oklejony jest plakatami, jest tam wiele twarzy - męskich, kolejne hasła... 
Nie pada.
Przypomniał mi się billboard z Augustowa, taki chyba sprzed roku, słońce i napis: "Augustów - kocham to miasto!". Później widziałam to na koszulkach i naklejkach. Jakie to było wyznanie? Jaka otwartość? Jaka szczerość.
Wyszło słońce.
Gdyby ktoś dziś miał  hasło wyborcze: "Suwałki - kocham to miasto!" oddałabym na niego głos. Wiem, że dla miłości można zrobić wszystko.
Doszłam do celu. 

sobota, 6 listopada 2010

Jak poszukuję tajemnic w kamieniach?




Nazywam je różnie: skamieniałości, głazy, przybysze ze Skandynawii, świadkowie wielu tajemnic.

Od wieków opowiadano o nich legendy, często w baśniach czarny charakter zamieniany był w głaz.
Z żabą było lepiej, pocałunek zmieniał wszystko, a głaz zostaje skamieniały.
Często mówimy: "Idzie jak z kamienia", co znaczy w ogóle nie idzie! Powiedzenie "Idzie jak po grudzie" - słabo, ale idzie. A przebój Lombardu? Wszyscy błagalnie śpiewali "Nie zamieniaj serca w twardy głaz..."

Na Suwalszczyźnie mogą zadziwiać skupiska głazów, które są objęte ochroną rezerwatową! Myślę, że to miejsca niepowtarzalne. Spośród trzech, wybieram to najpiękniejsze dla mnie - głazowisko łopuchowskie.
Są skamieniałości polodowcowe takich rozmiarów, które uzyskały status pomników przyrody.
Są kamienie, na których znajdują się tajemne znaki. Są ludzie, którzy te kamienie kochają. Wpatrują się w wyżłobienia, kształty i formy. Dziwią się i myślą o zdarzeniach, których skamieniałości nie zdradzają.
Moje pierwsze poszukiwania związane były z legendą "O Jegli". Bóg Perkunas zamienił w dwa głazy złych braci, którzy podstępnie zdobyli hasło, wywołali  z podwodnego pałacu Żaltisa - węża i zabili go. "Wielka miłość nie umiera..." i tak było w Szurpiłach, Jegla zamieniona w świerk nadal kochała, ale chyba trudna ta miłość była.
Ale nie mnie oceniać, wracam do tematu kamieni. Wiedziałam, że zaklęci bracia nadal tkwią u podnóża Góry Zamkowej, a zatem wiedziona legendarną intuicją z trudem odszukałam głazy. Tam odbył się spektakl, gdzie polała się krew i gromy z nieba zagrzmiały - w mojej wyobraźni, ale to dawno było.
Pewnego dnia, zdziwiłam się, będąc w Pałandze usłyszałam tę samą legendę, bohaterką była Egle. To jak to naprawdę było? Zmalało moje ziarenko prawdy o szurpilskich kamieniach, chociaż wiem, że Egle po litewsku znaczy świerk.
Potem postanowiłam odszukać "graniczny" głaz, o którym ciągle wspominano w przewodnikach. Trzy tajemne linie nie dawały mi spokoju. To było latem. Postanowiłam objechać jezioro Hańcza dokoła rowerem, aby na wschodnim brzegu odkryć, dotknąć i sprawdzić rozmiary, a przede wszystkim zaspokoić swoją ciekawość. Rower okazał się nie najlepszym pomysłem, a czasem nawet balastem, bo na zalesionym brzegu, bobry powaliły wiele drzew, a momentami wąska ścieżka była nie zbyt bezpieczna. Głaz leży na cyplu, jest mało widoczny, ale z bliska robi wrażenie. Zastanawiałam się, czy trzy linie rzeczywiście mogą oznaczać dawne granice puszczańskie? Ale skoro sama Bona, królowa znacząca, znaczyć to rozkazała, to też w to wierzę.
Jest jeszcze jedno podanie. Pod kamieniem tym schowany jest klucz od jeziora bram. Słynna głębina jest bezpieczna dopóki, dopóty anioły jej strzegą, a na ziemi suwalskiej dobro panuje. Cóż będzie jak czartowska moc klucz wydobędzie? (Rym! No cóż jadłam ser!) Spokojnie! Kochajmy anioły!

Niedawno, będąc na pogaduchach w Wiżajnach, dowiedziałam się, że za Wisztyńcem na Litwie,  jest kamień z wgłębieniem na wierzchu, na który wchodzi się po drabinie. Niektórzy twierdzili, że to stopa diabła, inni, że Matki Boskiej. Wieści skrajne, ale w przekazach ludowych tak bywa. Pojechałam, glaz Visticis leży 2 km na północ od Wisztyńca przy drodze do Kybartai. Wysoki - 4 m! Długi - ponad 7 m! Szeroki - 4,7 m. Prawie 17 metrów obwodu. Okazało się, że ma określenie "cudowny" ze względu na znaczenie religijne, bowiem siedziała na nim Matka Boska. Do XIX wieku odbywaly się do niego procesje. Dziś głaz jest pomnikiem archeologicznym i zajmuje szóste miejsce wśród litewskich głazów narzutowych. Myślę, że kult tego miejsca istniał wcześniej, jeszcze przed chrześcijaństwem.

"Blisko Rutki Tartak  jest kamień, w który zamieniona została zła córka..." - czytam stary przewodnik. O! To musi być blisko jeziora Pobondzie! Byłam tam wiele razy, ale nie znałam tej legendy, głazu nie szukałam,  cóż - uczymy się całe życie! Pojadę, sprawdzę, czy woda na kamieniu wyżłobiła bruzdy, takie same jak łzy rozpaczy wyrzeźbiły w twarzy matki. A może już tego głazu nie ma, bo przekleństwo zostało zdjęte? Jeśli tak, to ciekawa jestem, jak wygląda kamień o nazwie "Durna Maryna"  znad jeziora Gaładuś?                                


                                                                                                                                                                                                                     

piątek, 5 listopada 2010

Może jestem seromaniaczką?

"Kto zabrał mój ser?"
Opowiadanie o życiowych decyzjach, egzystencjalnym labiryncie, różnych postawach naszych i tych, którzy są obok nas - czytam po raz kolejny. Wiem dokładnie, którą "myszą" jestem, wiem, że nie czekam na chwilę, aż ktoś zabierze mi ser, wiem, że...

Ostatnio wielopłaszczyznowo poznałam Wiżajny! Krainę serów podpuszczkowych!
Obserwowałam....
Słuchałam....
Smakowałam...
Wąchałam...
Dotykałam...
Na początku zachwycałam się płaskowyżem rowelskim, terenem na Suwalszczyźnie najwyższym, biegunem zimna rozciagniętym w przestrzeni, pokazującym, że nie musi Góra Rowelska mieć typowego, zarysowanego szczytu, po co? Miejsca tu dostatek! Wszystkim! Nie musi mieć wysokości wyżynnej, po co? Wystarczy 298 m n.p.m. (jak dobrze pisać - nie musi!)
Na tej wysoczyźnie - Wiżajny, nie muszą być już miastem, miano osady gminnej noszą dumnie, szczególnie jak doda się - ostatniej w półnono-wschodnim skrawku Polski, a jeśli trafisz tu na "Święto Sera" (druga niedziela sierpnia) to zapewne nikt nie będzie zmuszał cię do zabawy. Serowo-maślane konkursy włączą każdego do aktywności.
Dawniej o Wiżajnach słyszałam wiele dowcipów, że tu wrony zawracają, na dokładkę asfalt zwinęli, a diabeł mówi dobranoc... I takie tam... Można by to powtarzać, ale kiedy miejsce pozna się wszystkim zmysłami, to...
A miejsce to ziemia i ludzie, a ludzie to konkretnie: Basia, Mariusz, Tereska, Antoś, Jola, Małgosia, Ala, Ania ...
Ci robią sery z macierzanką i kminkiem, tamci z czosnkiem i bazylią, inni z papryką i tymiankiem. Gama smaków. Smakowałam, próbowałam, degustowałam, obżerałam się! 
Przepis stary, wiekowy, tradycyjny, po babciach! Ale jakże prosty!
* Kilka litrów mleka od Mućki, która wcześniej spożywała macierzankę! 
* Kilka kropel magicznego płynu, którego pochodzenie owiane jest tajemnicą
* Kilka miarek źródlanej, wiżajńskiej wody, podgrzanej ręką "specjalistek"
* Do tego szczypta szczęścia i bezmiar miłości
Sposób przyrządzenia poznasz uczestnicząc w programie wioski tematycznej "Biegun zimna i sera"!
Poznałam, dotykałam. Znam zapach serwatki i maślanki, ale najbardziej lubię wąchać świeże, wypłukane masło.

 Pierwszy dowód na seromaniactwo, czyli objaśnienie snów z serem związanych:

Jeśli we śnie jesz swieży ser, to znaczy, że zdrowie ci się poprawi. Jeśli jesz ser spleśniały i stary to zapewne jest to ostrzeżenie przed chorobą. Śni ci się krojenie sera? Najpewniej dostaniesz skierowanie do lekarza - przypuszczenie wskazuje chirurga. Robisz we śnie ser - oczekują ciebie ludzie, którzy tak wiele tobie zawdzięczają.

Drugi dowód - tworzenie rymowanek: 

Wielka mnie ciekawość bierze - 
Skąd się biorą dziury w serze? 
Myślę o tym kiedy leżę, przy deserze, na spacerze...

 Pokłóciły się dwa jeże, ile dziur jest w serze?
 Pokłóciły się wiewiórki, kto wywierca w serze dziurki?
 Pokłóciły się borsuki, dlaczego dziurki, a nie luki ?
 - Po co kłótnie i pytania! Dziury w serze to proces 
             d   o   j   r  z  e  w  a  n  i  a 

Ślimak, ślimak pokaż rogi! 

Nie wystawię tobie rogów,
bo nie lubię już pierogów.
Jeśli z Wiżajn będą z serem
skuszę się tym deserem.

Ślimak rogów nie pokazał,
ser się trochę poobrażał.
Z tego morał taki -
nie wszystkie sery lubią ślimaki.
                                           
 Trzeci dowód - Sery z Wiżajn jadam, bo do rymu gadam.

czwartek, 4 listopada 2010

Warsztaty decoupage'u 26 XI i 3 XII 2010 r.

wtorek, 2 listopada 2010

Czy to ten sam świat?

" W Atenach znaleziono dwie podejrzane paczki na terminalu towarowym... policja zdetonuje je na lotnisku...".
Słucham urywków wiadomości, znów zagrożenie, niepokój, chaos, zło... Pomimo, że niewiele pamiętam z wkuwanej łaciny, przemyka w głowie sentencja Homo homini lupus est rozwiewając błogie rozmyślania w czasie listopadowego spaceru po Atenach. Idę dalej, wiem, że mnie tu nic nie grozi. Tu czuję się bezpieczna. Spoglądam na ciemny płaszcz Puszczy Augustowskiej, który obejmuje jezioro Blizno. W lustrze wody odbija się blask południowego słońca.
- W tym roku mamy piękną jesień (szczegół to istotny na Suwalszczyźnie), a w Atenach cisza na wszystkich pomostach, które nieśmiało wysuwają się spośród  porudziałach trzcin, łódki zakotwiczone, gotowe na zimowy sen, furtki przymknięte, dominują dwa słowa - "teren prywatny".
- Może panią podwieźć do Nowinki? - przerywa męski głos moje obserwacje, otwierając drzwi samochodu.
- Nie, nie, dziękuję - odpowiadam życzliwie uśmiechem na uśmiech.
O proszę! Uroczo tu i ludzie mili! Dobrze myślałam, Nasze Ateny do czegoś zobowiązują! A tam na innym krańcu może jeszcze trwa detonacja drugiej paczki?
Zostawiam brzeg jeziora Blizno. Jeszcze na chwilę pozostaję przy jego nazwie. Etymologia - tak to ważne. Blizno jak blisko? Blisko Wigier? Blisko Aten?
Zatrzymuję się i własnym oczom nie wierzę! Uwielbiam takie odkrycia! Kolorowe, drewniane domy! Niebieskie okiennice, obok biało-zielone, dalej zielono-brązowe. Odważna radość. I radosna twórczość. Przy jednej z bram kapliczka, dłubanka, w pokaźnej, drewnianej kłodzie jakby w dziupli spogląda na okolicę Chrystus Frasobliwy. Widzę też, że z podcienia oddalonego domu spogląda na mnie - być może autor kapliczki? Zaczęłam rozmowę.
Nie pytam o dawnego właściciela, kupca z Augustowa, Gerszona Ateńskiego, odległe to czasy... Dziś najważniejszy jest inny mieszkaniec - Józef Goworowski, urodzony sto lat temu. 
- Mieszka niedaleko, stąd to druga droga w lewo, możemy panią podwieźć. Zresztą proszę zaczekać, zaraz wrócę.
Arytysta! Długie włosy spięte w kucyk, hmm... przyprószone lekko siwizną.
Po chwili trzymam w ręku książkę "Ateny nad jez. Blizno i nie tylko..." 
- Norbert Michta, wszystko spisał, mieszka tu...
Czas nagli. To rozmowa niedokończona...
W drodze powrotnej otwieram książkę na przypadkowej stronie, z fotografii uśmiecha się do mnie Filip Bajon. Acha, widzę, że Ateny to jego drugi dom. Uśmiech za uśmiech! Przypominam "Śluby panieńskie", które oglądałam kilka dni temu. 
Jaki świat jest mały! Czy to w ogóle ten sam świat? Wracam.
- Przy detonacji paczek w Atenach nikt nie zginął- słyszę w radiu kolejną wiadomość. 

Ateny - Wikipedia podaje - wieś letniskowa w powiecie augustowskim.  Tylko tyle? A tu proszę piękna tyle, dobra tyle, możesz garściami brać.








 
Free Flash TemplatesRiad In FezFree joomla templatesAgence Web MarocMusic Videos OnlineFree Website templateswww.seodesign.usFree Wordpress Themeswww.freethemes4all.comFree Blog TemplatesLast NewsFree CMS TemplatesFree CSS TemplatesSoccer Videos OnlineFree Wordpress ThemesFree CSS Templates Dreamweaver